Gender – nie taki diabeł straszny?

Słowo „gender”, do niedawna znane wąskiej grupie specjalistów z dziedziny nauk społecznych i filozofii, w ostatnich miesiącach zrobiło w polskim Kościele oszałamiającą karierę. Wielu duchownych (w tym wysoko postawionych hierarchów) widzi w tak zwanej „ideologii gender” zagrożenie dla katolicyzmu i życia duchowego; niektórzy posuwają się do tego, by porównywać ją do ideologii totalitarnych i upatrywać w niej siłę zdolną zniszczyć wszelkie wartości obowiązujące w ludzkiej rodzinie. Czy jednak naprawdę jest się czego obawiać?

_______________________________

Zacząć trzeba od krótkiego wyjaśnienia, na czym polega teoria gender. Mówiąc najprościej, mamy tu do czynienia z założeniem, że płeć biologiczna (sex) nie musi się pokrywać z płcią kulturową (gender). Ta ostatnia jest tworzona w oparciu o nasze wyobrażenia dotyczące tego, czym jest męskość oraz kobiecość. Wyobrażenia te wpływają na to, jak się ubieramy, co robimy, jak wychowujemy dzieci (i za sprawą tego ostatniego przenoszą się na kolejne pokolenie). Co jednak równie ważne, mogą być odpowiedzialne za nierówności społeczne: na przykład jeśli uznamy, że rola kobiety polega przede wszystkim na byciu dobrą matką oraz dobrą panią domu, zaś dążenie do wysokiej pozycji w hierarchii (choćby kierowniczego stanowiska w pracy) bądź troska o utrzymanie rodziny są domenami mężczyzny – wówczas to mężczyznom łatwiej będzie znaleźć dobrze płatną pracę oraz zostać awansowanym na wysokie stanowiska. (Rzecz jasna, prawidłowość ta działa również w drugą stronę: premiowanie kobiet jako „naturalnie” uzdolnionych do pełnienia pewnych ról może wiązać się z dyskryminowaniem mężczyzn, napotykających trudności w realizowaniu własnych dążeń).

Zwolennicy genderowego podejścia mówią, że do odgrywania określonych ról związanych z płcią jesteśmy przyuczani od najmłodszych lat. Mają na myśli takie (tylko pozornie banalne) sprawy, jak na przykład rodzaj zabawek, którymi obdarowują nas w dzieciństwie rodzice: jeśli jestem chłopcem, z dużą dozą prawdopodobieństwa dostanę do zabawy zestaw samochodzików albo figurki superbohaterów, jeśli dziewczynką – domek dla lalek albo zestaw plastikowych sprzętów kuchennych. Wbrew pozorom nie pozostaje to bez wpływu na przyjmowane w dorosłym życiu role, gdyż powielamy w nich zachowania, których nauczyliśmy się w dzieciństwie. Ujmując rzecz skrótowo: to, jak zachowujemy się, będąc kobietą lub mężczyzną, nie wynika z wrodzonych cech, ale jest wynikiem procesu wychowania do życia w danej kulturze (socjologowie powiedzieliby: socjalizacji).

Zanim spróbujemy odpowiedzieć, dlaczego według niektórych przedstawicieli Kościoła teoria oparta na opisanych wyżej założeniach może wydawać się groźna, trzeba wyjaśnić bardzo istotną kwestię: gender nie jest ideologią. Jeśli wzorem politologów uznamy tę ostatnią za zbiór połączonych w system poglądów opisujących rzeczywistość oraz zawierających wizję przyszłości, do której należy dążyć1, to staje się jasne, że do tej definicji gender nie przystaje (oczywiście zakładając, że tego terminu używamy zgodnie z jego naukowym rozumieniem). Owszem, zdarza się, że teoretycy gender formułują niekiedy praktyczne zalecenia co do tego, jak powinno wyglądać wychowanie dzieci czy prawne usankcjonowanie równości między płciami. Nie znaczy to jednak, iż teoria ta jest nieodłącznie związana z dążeniem do naprawy świata – zarzucanie wszystkim jej zwolennikom rewolucyjnych ciągot niebezpiecznie zbliża się do pospolitych teorii spiskowych. Trzeba też podkreślić to, że w przypadku gender nie możemy mówić o spójnej teorii: istnieje tutaj wiele nurtów, z których każdy kładzie nacisk na coś innego. Inaczej ten sam fakt będą interpretować zaangażowane feministki, inaczej zwolennicy teorii postkolonialnej, inaczej psychoanalitycy, inaczej specjaliści zajmujący się teorią ciała i seksualności… Punktem wspólnym łączącym te podejścia jest określony sposób patrzenia na otaczającą nas rzeczywistość, nie tworzą one jednak zwartej ideologii.

Gender jest ponadto tylko jedną z wielu perspektyw w dzisiejszej humanistyce, z całą pewnością nie żąda dla siebie wyłączności – z tym, jak sądzę, zgodzą się zwolennicy i znawcy tego podejścia (niżej podpisany nie zalicza się ani do jednych, ani do drugich). Skąd więc tyle zamieszania wokół pojęcia, które, choć kontrowersyjne, teoretycznie nie powinno spędzać z powiek snu nikomu poza grupką akademików? Dlaczego niektórzy polscy hierarchowie chętnie umieszczają je na strzelniczych tarczach i wzywają do krucjaty w imię obrony chrześcijaństwa przed „gendertotalitaryzmem” (autentyczne wyrażenie ukute przez ks. Dariusza Oko2)? Skąd to nagłe zainteresowanie?

Dr Agnieszka Graff, jedna z czołowych przedstawicielek ruchu gender w Polsce. Fotografia z 2011 roku.

Dr Agnieszka Graff, jedna z czołowych przedstawicielek ruchu gender w Polsce. Fotografia z 2011 roku.

Smutna, choć zapewne zgodna z prawdą odpowiedź brzmi: winna jest niewiedza, często przeradzająca się niestety w ignorancję. Duchowni tacy jak przywołany wyżej ks. Oko oraz niektórzy katoliccy publicyści chętnie wypowiadają się na temat gender, przy czym nader często powtarzają tylko obiegowe półprawdy i przeinaczenia. Dość wspomnieć o powszechnym utożsamianiu (myleniu?) gender z teorią queer oraz utożsamianiem tego pierwszego z radykalnymi nurtami feminizmu czy wręcz uznawaniem go za coś w rodzaju ideowego pogrobowca marksizmu-leninizmu. Zwolennikom (choć częściej: zwolenniczkom) gender zarzuca się również demoralizację młodzieży i kilkuletnich (!) dzieci, a to za sprawą programu wychowania rzekomo opartego na przyuczaniu dzieci do wyuzdanego seksu i rozwiązłości. Sloganem stała się teza mówiąca o tym, że wyznawcy „ideologii” gender wzywają do swobodnego wyboru płci oraz ról seksualnych, a co za tym idzie – do zniszczenia rodziny. Jeśli uwierzymy, że gender polega na tego rodzaju przekonaniach, w rzeczy samej możemy uznać teorię płci kulturowej za groźną i destrukcyjną. Sęk w tym, że przekonania te nie są zgodne z prawdą. Nie jest na przykład słuszne przeświadczenie, jakoby wszystkie feministki dążyły do zanegowania rodziny. Agnieszka Graff, jedna z bardziej znanych w Polsce teoretyczek gender, uważa wręcz, że pewne nurty feminizmu zaniedbały sferę opiekuńczą oraz doświadczenie macierzyństwa3: w żadnym wypadku nie jest to retoryka wroga chrześcijańskim wartościom, wbrew temu, co o gender myślą niektórzy przedstawiciele Kościoła. Problem polega na tym, że tym ostatnim brakuje być może chęci, być może dobrej woli, a być może obydwu po trochu, by spróbować podejść do tematu obiektywnie i podjąć chociaż próbę dialogu z drugą stroną.

To ostatnie zaś, jak sądzę, powinno być szczególnie smutne dla chrześcijan. Nikomu nie przynosi chwały przekłamywanie słów adwersarza i wymierzanie mu ciosów poniżej pasa (a ciosem takim jest na przykład porównywanie gender do nazizmu i komunizmu w leninowskim wydaniu), szczególnie nie przynosi jej jednak ludziom Kościoła. Czy katolicy powinni zgadzać się ze wszystkim, co proponują nam dzisiaj liczne teorie dotyczące człowieka i społeczeństwa? Z całą pewnością nie! Nie powinni jednak także automatycznie ich odrzucać, nakładając na wszystko, co wydaje się podejrzane, odium zgubnego nowinkarstwa i śmiertelnie groźnej ideologii. Jaki stosunek można przyjąć wobec teorii płci kulturowej? Odpowiedź jest prosta: oparty na szacunku do osób prezentujących inne poglądy i inną wrażliwość, na życzliwej próbie zrozumienia, o co chodzi zwolennikom tego podejścia (a może się okazać, że wcale nie chodzi o walkę z Kościołem, rodziną i chrześcijańskimi wartościami), wreszcie – na rozsądnej, konstruktywnej dyskusji. Chciałbym, żeby te zalecenia były na tyle oczywiste, by nie trzeba było ich wymieniać; niestety, odnoszę wrażenie, iż w bojowym zapale niektórych przedstawicieli mojego Kościoła gubi się gdzieś duch Ewangelii.

Debata "Gender - błogosławieństwo czy przekleństwo" odbyła się 18 listopada w dominikańskim duszpasterstwie akademickim na ul. Freta w Warszawie.

Debata „Gender – błogosławieństwo czy przekleństwo” odbyła się 18 listopada
w dominikańskim duszpasterstwie akademickim na ul. Freta w Warszawie.

Dobrym tego przykładem może być poświęcona gender debata zorganizowana przez dominikańskie duszpasterstwo akademickie na ul. Freta w Warszawie w poniedziałek 18 listopada. W spotkaniu, odbywającym się w klasztornych murach, udział wzięły wspominana już Agnieszka Graff, Zuzanna Radzik z „Tygodnika Powszechnego” oraz Dominika Kozłowska, redaktor naczelna miesięcznika „Znak”; dyskusji przysłuchiwała się liczna publiczność, co świadczyło o tym, że katolicy potrzebują tego rodzaju rozmów – wyważonych i opartych na merytorycznych argumentach. Nie obeszło się jednak bez incydentów: kilkuosobowa grupa uzbrojona w transparenty nie chciała dopuścić do rozpoczęcia spotkania, natomiast w trakcie samej debaty protestujący przerwali dyskusję, wzywając „prawdziwych” katolików do opuszczenia sali. Żeby ułatwić decyzję, między ludzi rzucili racę dymną. Jeden z zatroskanych o katolickie sumienia mężczyzn wymachiwał transparentem z napisem „Gender = 666”. Przesłanie całej akcji było jasne: kto nie jest z nami, jest przeciw chrześcijaństwu, ponieważ gender to sprawka diabelska. Z takimi argumentami trudno dyskutować.

Niemniej jednak spotkanie udało się doprowadzić do końca – i bardzo dobrze. Uczestniczkom debaty, mimo oczywistych różnic, udało się dojść do porozumienia w kilku kwestiach, na przykład dotyczących polityki opiekuńczej państwa (która wciąż jest słabo określona i zaniedbana, co przeszkadza zarówno w łączeniu opieki nad dziećmi z pracą zawodową, jak i w prawidłowym funkcjonowaniu rodzin). Punktem wspólnym okazał się także stosunek do zjawiska selektywnej aborcji, wciąż będącej problemem np. w Indiach (polega ona na pozbywaniu się nienarodzonych dzieci oraz noworodków płci żeńskiej). Rozmówczynie zgodziły się, że w tej sprawie feministki oraz Kościół mogą mówić jednym głosem.

To dobra lekcja tego, w jaki sposób możemy ułożyć wzajemne stosunki na tyle, żeby nie tylko pokojowo współistnieć w społeczeństwie, ale także zajmować wspólne stanowisko w ważnych kwestiach – mimo obiektywnie istniejących różnic. Komentując poniedziałkową debatę, Dominika Kozłowska stwierdziła, że w dyskusji na temat nowych idei, często przyjmowanych ze zbytnim entuzjazmem, Kościół mógłby wnieść trochę cennego krytycyzmu, opartego jednak na rzeczowym spojrzeniu, nie zaś na nieracjonalnych uprzedzeniach4. Żeby odegrać tę rolę, potrzebna jest – powtórzę to raz jeszcze – chęć zrozumienia drugiej strony oraz gotowość do rozsądnej dyskusji. Jeśli uda się to osiągnąć, może się okazać, że gender – wbrew temu, co mogłoby się wydawać co niektórym „prawdziwym katolikom” – nie jest wymysłem diabelskim i wcale nie trzeba go traktować święconą wodą.


[1] Za: M. Smolski, R. Smolski, Słownik encyklopedyczny – edukacja obywatelska, Wrocław 1999.
[2] Cytuję za tekstem wywiadu pt. Gender – ideologia totalitarna dostępnego na stronie internetowej tygodnika Niedziela.
[3] Zob. wywiad z Agnieszką Graff pt. Matka feministka, który ukazał się w Gazecie Wyborczej 8 marca 2013 r. Jego omówienie można znaleźć w tekście Michała Gąsiora umieszczonym na platformie Natemat.pl.
[4] Zob. artykuł Dominiki Kozłowskiej Debata po katolicku, z racami w tle, opublikowany w Gazecie Wyborczej 23 listopada 2013 r.

________________________

Zdjęcie będące ikoną wpisu znaleźliśmy na stronie Gościa Niedzielnego.  Autorem fotografii jest Tomasz Gołąb. Natomiast fotografia Agnieszki Graff pochodzi z serwisu Wikimedia Commons, a wykonana została przez użytkowniczkę bądź użytkownika o pseudonimie Zorro2122.

Adam Sielatycki

Bliska jest mi idea Kościoła Otwartego – rozumianego jako miejsce, w którym współistnieją różne wizje katolicyzmu i chrześcijaństwa, a jednocześnie nikt nie spiera się o to, kto jest uczniem Pawła, a kto Apollosa, ponieważ wszyscy jesteśmy uczniami Chrystusa. Żywię niezaspokojoną chęć zrozumienia świata (stąd studia socjologiczne), pasjonuję się poezją i dobrą muzyką (jestem wyznawcą Beatlesów i Dylana, ale równie chętnie chłonę muzykę filmową oraz polską piosenkę poetycką).

Tweety na temat @Przedmurze