Człowiek, który nie został papieżem

Był wieczór 13 marca, ten, w którym biały dym nad Sykstyną obwieścił światu wybór nowego papieża. Oglądałem specjalny serwis TVP Info – komentatorzy, niecierpliwie oczekując na wiadomość o tożsamości następcy Benedykta XVI, dzielili się swoimi prognozami. Jeden z nich był niemal pewny co do przebiegu głosowania: konklawe było krótkie, a więc kardynałowie szybko doszli do konsensusu, wybierając jednego z faworytów. Ponieważ więc możemy sądzić, że papieżem został Angelo Scola – mówił – zastanówmy się, co ten wybór może znaczyć dla Kościoła…

________________________

Cóż, znane i wielokrotnie powtarzane powiedzenie mówi, że ten, kto wchodzi na konklawe jako papież, wychodzi z niego jako kardynał. Tak było i w tym roku: żaden z papabili, a więc faworytów do objęcia papieskiego tronu, nie tylko nie został biskupem Rzymu, ale nawet – jeśli wierzyć nieoficjalnym doniesieniom – nie zdołał zebrać liczby głosów dającej wyraźną przewagę nad kontrkandydatami. Tak więc podczas gdy w środowy wieczór 13 marca nad Kaplicą Sykstyńską pojawił się biały dym, a komentatorzy w mediach na całym świecie snuli domysły, czy papieżem został Scola, Scherer, czy Ouellet, wybór na zwierzchnika Kościoła przyjmował Argentyński kardynał Bergoglio – pomijany w większości zestawień.

Nie da się ukryć, że wybór arcybiskupa Buenos Aires był dla świata sporym zaskoczeniem (być może był nim także dla samego elekta). Biorąc pod uwagę również fakt, że nowy papież szybko zaczął budzić nadzieje na zmiany w Kościele, można było tym razem naprawdę uwierzyć, że papieża Franciszka wybrali nie tyle kardynałowie elektorzy, co sam Duch Święty, który zakpił sobie z wszystkich prognoz i przedwyborczych analiz. Niżej podpisany w każdym razie takie wrażenie odniósł, zresztą nie bez sporej satysfakcji.

Angelo Scola

Kardynał Angelo Scola
(park św. Juliana w Wenecji, 2004 rok)

No dobrze, ale zacząłem od kardynała Scoli – człowieka, którego nazwisko w dniach poprzedzających konklawe pojawiało się wyjątkowo często. I nic dziwnego, skoro już dwa lata temu, kiedy przyjmował z rąk Benedykta XVI nominację na arcybiskupa Mediolanu, mówiło się, że został „namaszczony” na następcę papieża. (Miał za tym przemiawiać choćby podeszły wiek Scoli – został arcybiskupem, mając siedemdziesiąt lat, co znaczyło, że będzie sprawował posługę jedynie przez pięć kolejnych. Dla niektórych był to nieomylny znak, że ten wybór stanowił jedynie formalność, a rzeczywistą przyszłością Scoli jest tron papieski). Scola był zresztą bliskim współpracownikiem niemieckiego papieża (jedna z anegdot powiada, że Benedykt zwykł się go nawet radzić przy wyborze wina), łączyły ich także poglądy, między innymi nieufność do postmodernizmu oraz skłonność do podpierania prawd wiary racjonalnymi argumentami.

To wszystko sprawiało, że praktycznie od dnia abdykacji Benedykta XVI Angelo Scola był wymieniany wśród głównych papabili. Kolejne dni przed konklawe zdawały się tylko potwierdzać jego pozycję. Mówiło się, że głównym konkurentem Scoli jest Odilo Scherer, arcybiskup Sao Paulo – ponoć jego kandydaturę mieli wspierać włoscy kardynałowie, chcąc zapewnić sobie utrzymanie stanowisk w Kurii Rzymskiej (trochę na zasadzie „wasz papież, nasz sekretarz stanu”). Kolejnym z najczęściej wymienianych kardynałów był Kanadyjczyk Marc Ouellet, zasiadający zresztą na ważnym stanowisku w Kurii. Ale i tak to Scola przodował w większości zestawień, także tych tworzonych przez bukmacherów. I wszyscy jakoś mimo woli przyzwyczajaliśmy się do tego, że to arcybiskup Mediolanu zostanie nowym papieżem. Niektórzy zaczęli traktować to jako pewnik.

Jednak konklawe, jak widać, rządzi się swoimi prawami. Analizy watykanistów to jedno, a rzeczywiste preferencje Kolegium Kardynałów – zupełnie co innego. (Niespodzianki w historii papieskich elekcji zdarzały się zresztą wielokrotnie, o czym później). W trakcie dwóch dni konklawe Scola, według nieoficjalnych informacji, przez pewien czas miał ponoć przewagę w liczbie głosów, nie tak jednak znaczną, by wyrosnąć na głównego faworyta głosowań. Co więcej, głosy elektorów zaczynały od niego odpływać. Kardynał Bergoglio, który od początku był czarnym koniem konklawe (nie zapominajmy zresztą, że w 2005 roku miał zdobyć 40 głosów, czyli zająć drugie miejsce za kard. Ratzingerem!), z głosowania na głosowanie zdobywał coraz więcej zwolenników. Przełom miał nastąpić, kiedy kardynał Ouellet przekazał swoje głosy na rzecz Argentyńczyka. Później uczynił to także Odilo Scherer, w końcu sam Scola. Bergoglio od początku, co warto podkreślić, cieszył się popularnością wśród wielu kardynałów z Ameryki Łacińskiej, ale także z Afryki i Azji. Według różnych źródeł mógł liczyć na głosy tych hierarchów już w pierwszym głosowaniu, co zapewniło mu dość silną pozycję.

A więc konklawe rozstrzygnęło się szybko – może nawet nieoczekiwanie szybko – ale papieżem nie wyszedł z niego arcybiskup Mediolanu. Przyznam szczerze, że mimo woli poczułem do niego współczucie (przykładając do całej sprawy zapewne zbyt przyziemną miarę): był w końcu głównym faworytem, a tu nic, wraca arcybiskupem Mediolanu, tak jak arcybiskupem Mediolanu przyjechał na konklawe. Wyobraziłem sobie nawet, że były papież-in-spe wychodzi do tłumów (tak jak politycy po przegranych wyborach wychodzą do swoich sztabów wyborczych), dziękuje za wsparcie i tłumaczy się z porażki…

Pewnie, takie rozmyślania nie mają wiele sensu, bo też dzisiejszy Kościół, nawet jeśli nieobca mu wewnętrzna polityka, nie jest jednak areną zażartej konkurencji między dostojnikami, a konklawe to nie wybory, w których przeciwnicy toczą bezpardonową walkę, a na końcu któryś z nich przegrywa. Ostatecznie chodzi o dobro całego Kościoła – dlatego wierzymy, że to Duch Święty skrycie prowadzi kardynałów do najwłaściwszego wyboru. Ale powiedzmy sobie szczerze: czy kardynał Scola nie mógł być trochę zawiedziony? Być może sam po cichu zaczął wierzyć w swoje szanse i – mimowolnie – widział się w roli nowego papieża. Być może zaczynał planować zmiany, które wprowadzi w Kurii Rzymskiej (wiązano z nim nadzieje właśnie na reformę watykańskiej administracji). Być może układał zarys przemówienia do zebranych na placu Świętego Piotra. (Czy podbiłby ich serca? Mówiło się o nim, że jest małomówmy, ale jednocześnie ciepły i otwarty na innych; że jest konserwatystą, ale jednocześnie człowiekiem tolerancyjnym, rozumiejącym współczesny świat; że bliski jest mu dialog z innymi religiami, zwłaszcza z islamem). Być może…

Cóż, nigdy się nie dowiemy. Jednak jeśli nawet Scola odczuwał zawód, mogła mu pomóc świadomość, że znajduje się w doborowym towarzystwie. Faworytów do tronu papieskiego, którzy nie zostali biskupami Rzymu, było w historii Kościoła całkiem dużo.

Tron papieski z bazyliki św. Jana w Rzymie

Tron papieski z Bazyliki św. Jana na Lateranie

Do najciekawszych osób w zestawieniu niedoszłych papieży należy Giuseppe Siri, który przez ponad czterdzieści lat (1946–1987) piastował godność arcybiskupa Genui. Był typowany jako papabile w czterech kolejnych konklawe – w 1958, 1963 i dwa razy w 1978 roku – co jest wynikiem rekordowym. Co więcej, niektórzy sądzą, że w roku 1958 naprawdę został wybrany papieżem i przyjął nawet imię Grzegorza XVII, powstrzymano go jednak przed objęciem tronu papieskiego ze względu na silny antykomunizm, który mógłby doprowadzić do szkodliwej konfrontacji ze Związkiem Radzieckim. W odróżnieniu od Siriego, który był kościelnym konserwatystą, inny żelazny faworyt z dwóch konklawe w roku 1978, Giovanni Benelli, uchodził za hierarchę postępowego. Już w sierpniu 1978 roku, po śmierci Pawła VI, wielu widziało ówczesnego arcybiskupa Florencji jako przyszłego papieża. Wybrano wówczas jednak Albino Lucianiego, który przyjął imię Jana Pawła I i przeszedł do historii jako „papież uśmiechu” oraz, niestety, jeden z najkrócej panujących biskupów Rzymu. Październikowe konklawe 1978 roku według komentarzy watykanistów miało się stać polem rywalizacji dwóch głównych faworytów (skąd my to znamy?), czyli Siriego i Benellego; tym razem miało nie być niespodzianek. Ale Duch Święty znowu spłatał figla: wybrano arcybiskupa Krakowa, Karola Wojtyłę, który wprawdzie pojawiał się w zestawieniach papabili, ale raczej na samym końcu listy.

Zdarzało się również, że faworyci – i zwycięzcy konklawe! – nie zostawali papieżami z innych względów. Konklawe 1903 roku wybrało na biskupa Rzymu Mariano Rampollę, Sekretarza Stanu za pontyfikatu Leona XIII i głównego kandydata do sukcesji po nim. Jego wybór został jednak zawetowany przez – uwaga – arcybiskupa Krakowa, kardynała Jana Puzynę, który zgłosił swój sprzeciw w imieniu cesarza Franciszka Józefa (diecezja krakowska znajdowała się wówczas, rzecz jasna, na terenie Austro-Węgier). W tej sytuacji papieżem wybrano kardynała Giuseppe Sarto, który został Piusem X, późniejszym świętym. Jedną z jego pierwszych decyzji było zniesienie prawa weta, które do tej pory przysługiwało kardynałom i – jak się okazało – mogło wprowadzić wiele zamieszania.

Na koniec warto wspomnieć o niedawno zmarłym Carlo Marii Martinim, znanym z postępowych poglądów (i uznawanym za przywódcę kościelnych „liberałów”). Był arcybiskupem Mediolanu, tak jak Angelo Scola, i jezuitą, jak Jorge Bergoglio. Już w latach 80. i 90. wymieniano go jako prawdopodobnego następcę Jana Pawła II. Gdyby nie choroba Parkinsona, na którą cierpiał, mógłby być głównym faworytem do zwycięstwa w konklawe w 2005 roku. Według nieoficjalnych źródeł zajął na nim trzecie miejsce – za kardynałami Ratzingerem i Bergoglio. Zresztą Martini miał oddać swoje głosy właśnie Argentyńczykowi, czym chciał doprowadzić do zablokowania wyboru konserwatysty Ratzingera.

Jakie wnioski płyną z tego wszystkiego dla nas? Przede wszystkim taki – w istocie dość banalny – że wszelkie, nawet najbardziej oparte na faktach przewidywania co do wyniku konklawe mogą mieć mało wspólnego z rzeczywistością. Niewątpliwie konklawe zachowuje aurę tajemniczości, nawet w dzisiejszym świecie, w którym media – zdawałoby się – potrafią dotrzeć do każdej informacji. Sprzyja to nieoczekiwanym (dla obserwatorów) rozstrzygnięciom. Nie uważam, że coś na tym tracimy; przeciwnie, chciałoby się zawołać: Dzięki Bogu za niespodzianki! Przypominają nam o tym, że Kościół nie jest całkowicie „z tego świata”, a w związku z tym rządzi się trochę innymi prawami. I nawet jeśli wybór zwierzchnika Kościoła rzymskiego jest dla niektórych wyłącznie kwestią wewnętrznych rozgrywek między kardynałami i nie ma w nim nic mistycznego, ja wciąż chcę wierzyć, że do Kaplicy Sykstyńskiej, mimo zamkniętych okien, przenika natchnienie z Wysoka. I często się zdarza, że w jego obliczu nasze wcześniejsze rozważania i plany stają się śmiesznie nieadekwatne.

Jestem przekonany, że pamięta o tym także „główny przegrany” tegorocznego konklawe, kardynał Angelo Scola, którego rodzinne miasteczko Malgrate w północnych Włoszech było już typowane na nowe Wadowice. Nawet jeśli zapamiętamy go jako człowieka, który nie został papieżem, on sam nie powinien być przygnębiony – wszak przegrać z natchnieniem Ducha to nie byle rzecz!

________________________

Przy tworzeniu tego wpisu korzystałem z szeregu źródeł, przede wszystkim tekstu Andrei Torniellego o przebiegu konklawe, zamieszczonego w portalu Vatican Insider, oraz artykułów prasowych: Faworyta znad jeziora Como Jarosława Mikołajewskiego („Gazeta Wyborcza” z 12 marca 2013 r.), Kardynalskich zapasów Tomasza Bieleckiego („Gazeta Wyborcza” z 13 marca 2013 r.), Za kulisami (tamtego) konklawe Bernarda Lecomte’a („Tygodnik Powszechny” 12/2013), Gwaranta ciągłości Tomasza Ponikły oraz Kulturowego tygla ks. Andrzeja Draguły (oba ukazały się w „Tygodniku Powszechnym” 10/2013).

Zdjęcie kardynała Scoli, autorstwa Filippa Leonardiego, zostało udostępnione w Wikipedii na licencji Creative Commons. Stamtąd również pochodzi fotografia pozostałości tronu papieskiego z Bazyliki św. Jana na Lateranie, wykonana przez użytkowniczkę o pseudonimie Lalupa.

Adam Sielatycki

Bliska jest mi idea Kościoła Otwartego – rozumianego jako miejsce, w którym współistnieją różne wizje katolicyzmu i chrześcijaństwa, a jednocześnie nikt nie spiera się o to, kto jest uczniem Pawła, a kto Apollosa, ponieważ wszyscy jesteśmy uczniami Chrystusa. Żywię niezaspokojoną chęć zrozumienia świata (stąd studia socjologiczne), pasjonuję się poezją i dobrą muzyką (jestem wyznawcą Beatlesów i Dylana, ale równie chętnie chłonę muzykę filmową oraz polską piosenkę poetycką).

Tweety na temat @Przedmurze