Dojrzewanie do świętości. O „Dzienniku duszy” Jana XXIII

Kim trzeba być, żeby zostać papieżem? Kim, żeby zostać świętym, a jeszcze lepiej – świętym papieżem? Zanim zasiadł na tronie św. Piotra, dobry papież Jan musiał przejść długą i trudną drogę. Dosłownie, ale również w głębszym sensie. Kroniką tej drogi jest „Dziennik duszy”.

________________________

Książka to zwyczajna, a przecież niezwykła. Zwyczajna – ponieważ Angelo Giuseppe Roncalli, czternastoletni kleryk seminarium w Bergamo, nie był pierwszym ani jedynym człowiekiem, który powziął zamiar spisywania kroniki własnego życia wewnętrznego, skrupulatnej autobiografii duszy. Na pierwszy rzut oka dzienniki przyszłego papieża nie wyróżniają się też niczym szczególnym; ich autor, choć bez wątpienia obdarzony dobrym piórem, nie jest i nie chce być literatem dbającym o zachwycającą formę, tym bardziej nie zależy mu na zaintrygowaniu (potencjalnego) czytelnika własną osobą. Pisze dla siebie – i dla Boga, do czego jeszcze wrócę – a jego zmagania ze samym sobą nie potrzebują innej publiczności.

Jednak właśnie z tego powodu jest „Dziennik…” również dziełem niezwykłym. Czytając go dziś, krótko po wyniesieniu papieża Jana do świętości, możemy w tych zapiskach – niemal dzień po dniu – śledzić duchowy rozwój wielkiego przywódcy Kościoła i świętego człowieka. Nie jest to bowiem spisywana z perspektywy czasu autobiografia: ta, choćby nawet najszczersza, nigdy nie będzie w stanie tak szczegółowo pokazać codziennego, żmudnego zmagania z samym sobą, pracy nad własnymi błędami, dążenia do życia – w najgłębszym znaczeniu – chrześcijańskiego. Czytając Janowy dziennik, czujemy nie bez pewnego zakłopotania, że obcujemy z najintymniejszymi przemyśleniami autora, że w rzeczy samej zyskujemy dostęp do jego duszy. Brzmi to jak frazes (czyż nie kuszą nas tym wydawcy niezliczonych wspomnień, pamiętników, dzienników?), a jednak nie wątpimy w szczerość bohatera tych zapisków: kleryka, księdza, wreszcie biskupa, kardynała i papieża.

Angelo Giuseppe Roncalli w roku 1913.

Angelo Giuseppe Roncalli w roku 1913.

Nie jest to także łatwa lektura. Pierwsze lata, obejmujące okres formacji w seminarium w Bergamo, zdają się niczym więcej niż czasem surowej pracy nad samym sobą. Angelo Giuseppe walczy wówczas zaciekle ze swoimi (choćby niewinnymi) słabościami, ćwiczy się we wstrzemięźliwości i ascezie, aplikując sobie regularnie najróżniejsze umartwienia. Umieszczone przezeń w dzienniku słowa z Lamentacji Jeremiasza dobrze oddają jego ówczesne poglądy na rozwój duchowy:

„Dobrze jest mężowi, gdy nosi jarzmo od młodości swojej” (Lm 3, 27).

Wszystko to budzi podziw, ale także pewne zakłopotanie: nie do takiej pobożności zostaliśmy wychowani („my” – czyli młodzi katolicy, którzyśmy dorastali w Kościele oswojonym już z duchem Vaticanum II).

Dzisiaj opisy ascetycznych ćwiczeń i skrupulanckiego wyliczania drobnych przewinień czyta się z mieszanymi uczuciami, także z tego powodu, że trudno nam je pogodzić z obrazem miłosiernego Boga, który przebacza ludzkie słabości i przygarnia do siebie synów marnotrawnych. W trakcie lektury pojawiają się też wątpliwości co do tego, czy młody Angelo nie brnie czasem – jak to ma często miejsce w przypadkach zbyt restrykcyjnej religijności – w ślepą uliczkę: zamiast stawać się coraz lepszym, ma poczucie duchowego zastoju, a wręcz obumierania (Zamiast iść naprzód, cofam się – ubolewa wielokroć siedemnastoletni kleryk w zapiskach z roku 1898, dopisując na koniec dramatyczne błaganie: O mój Jezu, miłosierdzia!). Małe grzechy („grzeszki”, powiedzielibyśmy) urastają do rozmiaru ciążących na sumieniu win:

Wydaje mi się, że ten tydzień przeszedł dość dobrze. Ale mam sobie jeszcze do wyrzucenia to, że nie bardzo uważałem w szkole, zwłaszcza na lekcjach literatury, że czasem dowcipkowałem i pozwoliłem sobie na parę słów niepotrzebnych i głupich, że byłem trochę roztargniony podczas odmawiania różańca, bardzo w czasie rachunku sumienia, a także trochę na medytacji. Biada mi! (Z dnia 12 czerwca 1898 roku).

Gdzie tu wiara w Boże miłosierdzie, gdzie łagodność, z której późniejszy papież skądinąd słynął wśród wiernych oraz współpracowników? Czy skupienie się wyłącznie na osobistej winie, na ludzkiej słabości nie oddala od Ewangelii i świętości?

Teraz już wiemy, że nie. Trzeba zresztą oceniać drzewo po owocach – oparta na zakazach i wyrzeczeniach surowa religijność mogła nie doprowadzić donikąd, ożywiona jednak uczciwą wiarą doprowadziła do życia, które nie tylko samo było dobre, ale też wiele dobra urodziło. Tym, co ożywiało księdza Roncallego, a później papieża Jana, było świadome dążenie do… bycia człowiekiem świętym, nie w tym jednak sensie, który opiera się na tak czy inaczej pojmowanej nieskazitelności (nieskazitelności ułudnej zresztą, bo z natury rzeczy niemożliwej); świętość oznacza w tym przypadku rozeznanie własnego powołania oraz planu zamyślonego przez Boga i konsekwentne za nim podążanie.

Dojrzewanie Angela Roncallego do tej świętości można obserwować w miarę lektury kolejnych rozdziałów dziennika. Zapiski stają się w nich rzadsze, ale obszerniejsze; ich autor nie rezygnuje z pracy nad sobą, ale też coraz bardziej zaprząta go praca na rzecz innych, jego własne obowiązki. Przy tym, co może zaskakiwać, biorąc pod uwagę intensywny przecież styl życia Roncallego jako kapłana i biskupa, wytężonej pracy towarzyszy wielki spokój: świadomość, że wszystko staje się z Bożej inspiracji i z Bożego przyzwolenia. A zatem jest dobre.

Jeszcze w 1903 roku – tuż przed święceniami diakonatu – pisze przyszły święty:

(…) trzeba odrzucić wszelkie niepokoje, zaprzestać budowania zamków na lodzie, tworzyć mało projektów, ale za to słusznych i poważnych, mieć jak najmniej pragnień. „Jednego tylko potrzeba”. Złote sny o pracy takiej, a nie innej, bajeczne kolorowe plany na jutro, na przyszły rok, na kiedyś – to wszystko warte jest wrzucenia w piec. Będę tym, kim Pan zechce, abym był. (9-18 grudnia 1903).

Zaufanie i pokora zawarte w tych słowach budzą szacunek. A czyż nie odnajdujemy w nich zalążków przyszłej siły – siły zdumiewającej! – która pozwoliła sędziwemu biskupowi Rzymu wcielić w życie wielki i niedawno trudny do pomyślenia projekt odnowy Kościoła?

Tę samą ufność w działanie Opatrzności odnajdujemy w rozmyślaniach spisanych ręką Jana XXIII w sierpniu 1961 roku:

Sam Pan Jezus (…) kieruje mądrze, z mocą i nie dającą się opisać dobrocią wszystkimi wydarzeniami, wedle swego upodobania, dla większego dobra swoich wybranych (…).

Chociażby się zdawało, że wypadki obracają się na niekorzyść Kościoła samego, muszę zachować bezwzględny spokój, co mnie nie zwalnia od lamentu i błagania, by stała się „wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”.

(…) Jedynie to jest ważne, by współpracować z Bogiem dla zbawienia dusz i świata całego. Na tym z całą pewnością polega zadanie papieża, najszczytniej to wyrażając. (Rekolekcje w Castel Gandolfo, 10-15 sierpnia 1961).

 

Papież Jan XXIII w Castelgandolfo, 21 sierpnia 1961.

Papież Jan XXIII w Castel Gandolfo, 21 sierpnia 1961 roku.

 

Nie zgrzeszę naiwnością, jeśli napiszę, że bez tego spokoju i pewności, iż losami Kościoła kieruje Ktoś o wiele większy od papieża i hierarchów, bez postawy dziecięcego niemal zawierzenia nie byłoby Soboru i wielkiej reformy katolicyzmu. Biskupia – a później papieska – dewiza Roncallego, Obedientia et pax, najlepiej wyraża styl „dobrego papieża Jana”: pracować uczciwie i z wiarą, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Ja odnajduję w tym znak działania Ducha, który wieje kędy chce, przychodząc w delikatnym, niezauważalnym niemal powiewie.

Na koniec jeszcze jedna refleksja. Napisałem na wstępie, że Autor dziennika zapisywał jego kartki wyłącznie dla siebie i dla Boga. Dziennik duszy jest – co sugeruje już przecież sam tytuł – intymną rozmową z Ojcem, którego obecność towarzyszyła późniejszemu świętemu od wczesnej młodości aż po śmierć w watykańskich apartamentach. Duchowa kronika Angela Roncallego jest przesiąknięta modlitwą: niekiedy nieco egzaltowaną, pełną wyszukanych ozdobników, natomiast przede wszystkim głęboko zakorzenioną w Piśmie Świętym. Do tego stopnia, że o św. Janie XXIII można powiedzieć – podobnie jak o św. Augustynie – że nie tyle cytuje on Pismo, co myśli i mówi Pismem. Czytany z tej perspektywy Dziennik staje się nie tylko diariuszem pomocnym dla zainteresowanych życiem katolickiego świętego i wielkiego papieża. Jest również, może nawet wbrew początkowym intencjom autora, literackim świadectwem dialogu z Bogiem, mistycznym arcydziełem na miarę XX wieku.

____________

Dziennik duszy ukazał się w języku włoskim w roku 1964, już po śmierci św. Jana XXIII, pod tytułem Il Giornale dell’Anima e altri scritti di pietà. Pierwsze polskie wydanie ukazało się w roku 1967 nakładem Wydawnictwa Znak – Dziennik oraz załączone do niego (wzorem wydania włoskiego) pisma przetłumaczyła s. Józefa Ledóchowska. Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z tej edycji. Niedawno do księgarń trafiło drugie wydanie książki, również sygnowane przez Znak.

Zdjęcie młodego Angela Roncallego wykonał włoski fotograf Tullio Farabola. Znaleźliśmy je na stronie dziennika Daily Mail; właścicielem praw autorskich jest agencja Associated Press. Prawa autorskie fotografii przedstawiającej papieża Jana XXIII w Castel Gandolfo należą do agencji Corbis, samo zdjęcie zaś pochodzi z Archiwum Bettmana.

Jeśli tekst przypadł Wam do gustu, zapraszamy do polubienia fanpage’a, na którym regularnie piszemy o sprawach Kościoła.

Adam Sielatycki

Bliska jest mi idea Kościoła Otwartego – rozumianego jako miejsce, w którym współistnieją różne wizje katolicyzmu i chrześcijaństwa, a jednocześnie nikt nie spiera się o to, kto jest uczniem Pawła, a kto Apollosa, ponieważ wszyscy jesteśmy uczniami Chrystusa. Żywię niezaspokojoną chęć zrozumienia świata (stąd studia socjologiczne), pasjonuję się poezją i dobrą muzyką (jestem wyznawcą Beatlesów i Dylana, ale równie chętnie chłonę muzykę filmową oraz polską piosenkę poetycką).

Tweety na temat @Przedmurze