„Za duży wiatr na moją wełnę”

Powoli zbliżamy się do końca Wielkiego Postu: doskonały czas na rekolekcje, na chwilę refleksji nad swoim życiem i swoją wiarą1. Przyznam, że nie uczestniczę w tym roku w żadnych spotkaniach rekolekcyjnych (brak czasu? lenistwo? brak wytrwałości?), czytam za to Tischnera, a wraz z Tischnerem – Gałczyńskiego. I na marginesie jego „Notatek z nieudanych rekolekcji paryskich” kreślę własne przemyślenia. Bo właśnie ten wiersz, jeden z piękniejszych w dorobku twórcy „Zielonej Gęsi”, wydaje się świetnie pasować do przedświątecznego czasu, w którym dokonujemy rozrachunku z własną historią, własną małością, własnymi wyborami. Refleksja nad rekolekcjami Gałczyńskiego może sama wystarczyć za dobre rekolekcje.

*

Ziemia i niebo przemijają,
chwieją się fundamenty światów,
ostatni slogan snuje pająk:
Vanitas Vanitatum –

i od balkonu do balkonu,
w wąskiej uliczce, w głębi, na dnie,
pod grozą złego nieboskłonu
pająk i slogan są ostatnie2.

Jest rok 1946. Gałczyński, po zwolnieniu z niemieckiego obozu jenieckiego i podróży po kilku krajach, trafia do Paryża. Powstają pierwsze szkice „Notatek z nieudanych rekolekcji…” – wiersza, który miał być, wedle słów samego poety, pożegnaniem z katolicyzmem. Nie dziwi więc poważniejszy niż zwykle ton, porzucenie maski błazna, którą tak chętnie Gałczyński zakładał. „Notatki…” stają się świadectwem zmagań poety z samym sobą, z własną niemocą, także z dręczącymi go wówczas dylematami.

Zresztą nie trzeba znać okoliczności powstawania wiersza, żeby dostrzec w nim zapis niepokoju człowieka rozdartego między – tym razem dosłownie – niebem i ziemią. Jak zobaczymy, bohater Gałczyńskiego tkwi w zawieszeniu między zwykłym, bardzo „ludzkim” życiem a ciężarem, jaki nakłada religijna wiara. Stoi na krawędzi tajemnicy, ale nie może albo nie chce przyjąć jej w całości.

Spróbujmy towarzyszyć bohaterowi wiersza w jego nieudanych rekolekcjach. Świat powoli zmierza do swojego końca, a on ma tego świadomość; błądzi nocą po paryskich ulicach, bezskutecznie szukając schronienia (przed sobą? przed ludźmi? przed Bogiem?). Nie można znaleźć oparcia w sztuce, zadziwiająco trywialnej wobec nieuchronnego przemijania:

Nasz każdy wiersz zaorzą pługiem
będą kartofle, potem wódka,
bo nasze życie – za długie,
a sztuka – za krótka.

Co pozostanie? Noc,
mitologia niedorzeczna,
sowiooka noc, zielonooka noc.
Noc jest wieczna.

A czy można jeszcze szukać ratunku w wierze? Skoro noc jest wieczna, to może nie ma szans na świt Zmartwychwstania? (Mistycy powiadają, że każdy przeżywa czasem „noc ciemną duszy”, ale ta noc jest przecież po to, żeby się z niej obudzić, a po przebudzeniu wyraźniej zobaczyć Boga). Paryskie rekolekcje nie zmierzają w dobrym kierunku, zawsze jednak można jeszcze próbować się modlić – może Bóg odpowie nam, jak odpowiadał skarżącemu się Hiobowi.

Paryż. I noc. I Notre-Dame.
I wiatr. Na pustym placu sam
odprawiam modły do Madonny.

Trzy gwiazdki nad wieżami brzęczą
i drżą. Modlitwa kręci mną
jak wiatr natchniony, wir szalony.

Modlitwa staje się ostatnią próbą ocalenia duszy, której z coraz większym trudem przychodzi myślenie o ewangelicznych cnotach. Składane przez bohatera wiersza prośby brzmią dla nas znajomo: niech znajdę siły, żebym w każdej chwili mógł wyrzec się doczesnych dóbr; niech wystarczy mi odwagi, by „natychmiast odejść i porzucić majątek, żonę i dziecko”, kiedy za oknem zagra „galilejska fletnia”; niech nie zabraknie mi męstwa, by w obliczu konieczności wybrać walkę i męczeństwo zamiast haniebnej dyplomacji; niech Bóg ześle mi – jak Augustynowi – noc mediolańską, która przyniesie nawrócenie serca.

Paryż widziany z katedry Notre-Dame

Paryż widziany z katedry Notre-Dame

Odnajdujemy w tych prośbach treść naszych własnych rozterek. Nierzadko przecież, czytając Ewangelię, przeczuwamy swoją słabość w obliczu najważniejszych wyborów. Oglądamy siebie, chcąc nie chcąc, w postaci bogatego młodzieńca, nie umiejącego zostawić bogactw, by iść za Chrystusem. Nieco zbyt wysokie są dla nas Jezusowe wymagania: owszem, wierzymy w Niego, ale nie do granic niedorzeczności (a czyż, na przykład, opuszczenie rodziny na wezwanie „galilejskiej fletni” nie jest niedorzecznością?). Ale przecież staramy się, a przynajmniej chcielibyśmy się starać, więc modlimy się, tak jak samotny poeta przed katedrą Notre-Dame. Modlimy się o to, żebyśmy umieli się rozstać z naszym bogactwem, naszym przywiązaniem do świata, do wygód, nawet do ziemskiej miłości.

Ale nie jest łatwo znaleźć drogę do ewangelicznej doskonałości. Więc odpychamy ją – w końcu bezpieczniej zostać we własnych czterech ścianach, z tym, co jest ziemskie, dobrze znane i bezpieczne.

„Ziemia i niebo przemijają,
lecz słowo moje nie przeminie”;
kto to powiedział? kto powiedział?
Zapomniałem.

Zapomnieć snadniej. Przebacz, Panie:
za duży wiatr na moją wełnę;
ach, odsuń swoją straszną pełnię;
powstrzymaj flukty w oceanie…

„Zapomnieć snadniej”. Rzeczywiście, łatwiej jest zapomnieć, nawet jeśli wszystko nam przypomina o słowach powołania, które kiedyś zostały do nas przecież skierowane. Zresztą czasami nie ma się wyboru: „za duży wiatr na moją wełnę”, nie jestem w stanie dokonać tego, czego się ode mnie oczekuje. Chciałbym być blisko Niego, ale wobec stawianych przezeń wymagań muszę ustąpić – boję się tej „strasznej pełni”, która staje się nieustannym nawoływaniem do przekraczania siebie w imię niewidzialnego Boga.

Nie mogę. Zrozum. Jestem mały
urzędnik w wielkim biurze świata,
a Ty byś chciał, żebym ja latał
i wiarą swą przenosił skały.

Nie mogę. Popatrz: to me dzieci,
śliczna kanapa i dywanik,
i lampa z abażurem świeci,
i gwiazdka malowana na nim.
gwiazdka normalna, świeci ziemsko –
a Ty byś zaraz – betlejemską!

Betlejemska gwiazda, jeśli nawet pojawi się na niebie, budzi nasz niepokój. Wszyscy mamy własne sprawy – sprawujemy różne urzędy w „wielkim biurze świata” – i nie możemy wszystkiego zostawić, aby za tą gwiazdą podążać. Tym bardziej, że gwiazda nie daje gwarancji utrzymania:

Posadę przecież mam w tej firmie
kłamstwa, żelaza i papieru.
Kiedy ją stracę, kto mnie przyjmnie?
Kto mi da jeść? Serafin? Cherub?

I tak trwamy przy naszych posadach, naszej pracy, naszych codziennych obowiązkach. Tak samo jak poeta błądzący po Paryżu czujemy się rozdarci, próbując się usprawiedliwiać – a przecież czując jednocześnie, że doświadczamy niesprawiedliwości, bo ktoś kładzie na nas ciężary, jakich nie jesteśmy w stanie unieść. Brzemię, które miało być lekkie, staje się w naszym przekonaniu zbyt ciężkie. Może nawet zresztą dałoby się je udźwignąć, gdyby nie rodzina, którą trzeba utrzymać, sprawy, które trzeba załatwić… Niewiele zależy od nas, ale Ten, który stawia wymagania, jakby tego nie dostrzegał. I wciąż cierpliwie czeka na odpowiedź.

Nasza bieda na tym polega, że każdy z nas ma jakąś kanapę i jakąś lampę z abażurem. I choćbyśmy Boga oswajali, choćbyśmy przekuwali chrześcijaństwo w łagodną bajkę pozbawioną wymagań, zawsze musimy się liczyć z głosem galilejskiej fletni, która każe nam kiedyś tę lampę i tę kanapę porzucić. A może się okazać – czy tak trudno to sobie wyobrazić? – że nie będziemy w stanie tego uczynić. Staramy się więc w gruncie rzeczy odsunąć Boga jak najdalej; owszem, modlimy się, nawet spełniamy wszystkie przykazania, ale myśl o ewangelicznym radykalizmie nas przeraża. I nigdy nie jesteśmy w stanie zrobić tego najważniejszego kroku.

*

Zostajemy więc w środku nocy, pozbawieni nadziei. Ale okazuje się, że ta noc nie jest jednak „wieczna”:

Lecz wiem, że jednak on się stanie,
ten wielki wichr: na noc szatańską
odpowie nocą mediolańską
święty Augustyn w Mediolanie!

A kiedy minie Twoja burza,
czy przyjmiesz do Twych rajów tchórza?

O, nocy słodka, nocy letnia…
Za oknem galilejska fletnia.

Odpowiedzią Boga na szatańskie ciemności jest mediolańska noc objawienia, a po niej – po przejściu burzy – słodka, letnia noc, w której rozbrzmiewa łagodne wołanie. I czujemy, że powinniśmy dać swoją odpowiedź. Zamiast niej stawiamy jednak pytanie: „Czy przyjmiesz do swych rajów tchórza?”.

Mamy dzieci, mamy kanapę i dywanik, mamy pracę i utrzymanie. Za to nigdy nie starcza nam odwagi, żeby pójść za głosem galilejskiej fletni albo za światłem gwiazdy betlejemskiej. A tymczasem „niebo i ziemią przemijają”…

________________________

1 Niedawno o wielkopostnych rekolekcjach pisał tutaj Bartek Łopatka.

2 Fragmenty wiersza K.I. Gałczyńskiego Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich cytuję za zbiorem pt. Wiersze (Czytelnik, Warszawa 1956). Ponadto podczas pisania korzystałem z artykułu Marty Wyki Zaproszenie do płaczu, zaproszenie do kultury.

Autorem zdjęcia wykorzystanego we wpisie jest internauta o pseudonimie beggs. Znaleźliśmy je tutaj. Fotografia dostępna jest na licencji Creative Commons.

Adam Sielatycki

Bliska jest mi idea Kościoła Otwartego – rozumianego jako miejsce, w którym współistnieją różne wizje katolicyzmu i chrześcijaństwa, a jednocześnie nikt nie spiera się o to, kto jest uczniem Pawła, a kto Apollosa, ponieważ wszyscy jesteśmy uczniami Chrystusa. Żywię niezaspokojoną chęć zrozumienia świata (stąd studia socjologiczne), pasjonuję się poezją i dobrą muzyką (jestem wyznawcą Beatlesów i Dylana, ale równie chętnie chłonę muzykę filmową oraz polską piosenkę poetycką).

Tweety na temat @Przedmurze