Religia w szkole

Wraz z początkiem roku szkolnego do polskich mediów powróciła dyskusja o nauczaniu religii w szkole. Pisali o nim m.in. autorzy „Tygodnika Powszechnego”. My również przedstawiamy garść przemyśleń na ten temat.

________________________

Wojtek Szymczak

Wśród znajomych mam kilka osób, które chodziły do katolickiego gimnazjum lub liceum. Nauka prowadzona tam była przez siostry zakonne lub wierzących świeckich, a wychowanie i plan dnia przeniknięte były elementami religii – wspólną modlitwą rano, mszą świętą po południu, mundurkami podkreślającymi jedność i skromność. Słowem, ideał katolickiego wychowania, patrząc z perspektywy rodzica, któremu zależy na tym, żeby jego dziecko wzrastało w wierze.

A jednak owi znajomi w większości od wiary odeszli, „sprywatyzowali” ją albo przenieśli w obszary, gdzie Kościół i wspólnota wiernych nie sięgają. Dlaczego?

Czy problem bierze się z tego, że wiara i religia są prywatnymi sprawami i próba wywierania publicznej presji, by podążać ich śladem, musi rodzić wewnętrzny opór? Czy to kwestia młodego wieku, który musi buntować się przeciw normom społecznym – a że normy te w szkole katolickiej wyznacza wiara, to i wiara staje się wrogiem numer jeden?

A może to sprawa wolnego wyboru? W szkołach katolickich decyzja została już poniekąd podjęta, bo uczniowie skazani są na środowisko – przynajmniej z założenia – katolickie. Nawet jeśli religia nie jest kwestią wyłącznie prywatną i w pewnym zakresie pokrywa się z polityką i przestrzenią publiczną, to na pewno – jeśli ma być prawdziwa i szczera – musi wyrastać z indywidualnego wolnego wyboru, a nie wyuczonej reguły. Mówimy, że wiara jest łaską, którą w swojej wolności człowiek przyjmuje od Boga. Jaką wartość może mieć religijność, jeśli zabraknie w niej Bożej łaski lub ludzkiej wolności?

Lekcje religii w szkołach państwowych spotykają się z podobnymi problemami. Założenie jest jak najlepsze: zapewnić uczniom pewien fundament moralny i wspomóc ich wychowanie na dobrych ludzi, opierając się na największym systemie religijnym w kraju. Logiczne – i nierealne. Brak motywacji, brak zainteresowania, czasem brak kompetencji, a także wiele innych braków mogą przerodzić piękną i niezwykłą treść Dobrej Nowiny w szereg zadań domowych, tekstów do wykucia i mało twórczą pracę.

Widok na jedną ze szkół i krzyż przyszkolny w Brwinowie (woj. mazowieckie)

Widok na jedną ze szkół i krzyż przyszkolny w Brwinowie, 2 sierpnia 2010 r.

Witek Krawczyk

Jako uczeń od podstawówki do liceum narzekałem na religię w szkole. Chciałem wyciągnąć coś z lekcji, doznać przeżyć duchowych jak na dobrym kazaniu (co najmniej!), ale zamiast tego głównie siedziałem i patrzyłem krzywo na innych uczniów, których religia nie obchodziła (w gimnazjum i liceum) albo którzy bili się krzesłami (w podstawówce).

W szkole kontestuje się władzę nauczycieli. Patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się to coraz bardziej sympatyczne – przynajmniej do pewnych granic, za którymi znajdują się walki na krzesła. Jeśli religia jest lekcją w szkole, nie będzie traktowana całkowicie poważnie. To jednak nie znaczy, że lepiej, aby jej nie było – podobnie jak nie byłoby lepiej, gdyby w szkole nie uczono literatury czy historii.

Na religii uczyliśmy się podstawowych wiadomości o wierze (pamiętam lekcje o znaczeniu Katechizmu czy choćby o organizacji diecezji), które może nie były porywające, ale przynajmniej przydatne. Pamiętam – nieliczne, bo nieliczne – dyskusje o moralności, odpowiedzialności, sensie życia; to były świetne lekcje. Pamiętam też oglądanie dobrych filmów (na religii pierwszy raz widziałem Kieślowskiego; nie przypadł mi do gustu, ale był jednak czymś, co warto w życiu obejrzeć).

Oczywiście, było też sporo lekcji słabych: rzucanie przez katechetę prawd wiary czy zasad etyki zza biurka, a potem kompletny brak odpowiedzi na obiekcje niezgadzających się uczniów; całe lekcje bez treści, z odrabianiem zadań domowych na inne przedmioty; albo oglądanie filmów wątpliwej jakości w stylu „Sekty” czy „Egzorcyzmów Emily Rose”.

Kiepskie lekcje zdarzają się jednak na każdym przedmiocie, a dobrze przygotowany katecheta z pasją potrafi poprowadzić religię fantastycznie. Witek sprzed paru lat, siedzący w ławce na projekcji kolejnego marnego dreszczowca pod okiem księdza, krzywo by spojrzał na obecnego mnie – ale teraz wydaje mi się, że religia w szkole to całkiem niezły pomysł.

Adam Sielatycki

Kiedy myślę o lekcjach religii, czuję przede wszystkim wdzięczność za to, że kilka lat szkolnej katechezy nie zdołało zrobić ze mnie wojującego antyklerykała i religijnego sceptyka (jeśli nie pełnokrwistego ateisty). Na czym polegał problem? Czy miałem do czynienia z nieudolnymi albo nieprzekonującymi nauczycielami? Żadną miarą! W swojej karierze trafiłem na trzech księży i katechetkę, z każdą z tych osób można było rzeczowo porozmawiać na wiele tematów, także tych tradycyjnie drażliwych. Niestety, lekcje nie zostawiały wiele przestrzeni do takiej dyskusji. Moim zdaniem bowiem podstawowym problemem z katechezą w szkołach jest… sam pomysł prowadzenia katechezy w szkołach.

Wojtek Szymczak pisze wyżej, że do założeń szkolnych lekcji religii należy zapewnienie uczniom fundamentu moralnego oraz wychowanie tychże na dobrych ludzi. Z pewnością są to zadania, których Kościół powinien się podejmować (i których podejmuje się od wielu wieków); pytanie tylko, czy publiczna szkoła jest odpowiednim miejscem na taką moralną formację.Tego rodzaju założenia nie mogą być raczej spełnione w sytuacji, w której na lekcje przychodzą uczniowie o najróżniejszych (częściowo przecież już ukształtowanych) światopoglądach, w jakiejś mierze zmuszeni przez system szkolny do uczestnictwa w lekcjach religii. Szkoła jest z pewnością miejscem kształtującym osobowość człowieka, ale nie jest miejscem kształtowania jego sumienia. To bardzo ważne rozróżnienie, a jego sednostanowi – moim zdaniem – zrozumienie faktu, że właściwa formacja duchowa jest w szkolnych warunkach bardzo trudna, wręcz niemożliwa. Miejsce na nią jest w Kościele, niekoniecznie w osławionych salkach katechetycznych przy parafiach (czy nie można sobie na przykład wyobrazić krótkiej katechezy łączonej z niedzielną Mszą Świętą, przeznaczonej specjalnie dla kilkunastoletnich wiernych?).

Jednym słowem: uważam, że powinno się zrezygnować z prób katechizacji młodzieży w szkole, ponieważ jest to zwyczajnie nieskuteczne. Natomiast na pytanie, czy całkowicie wyrugować ze szkół edukację religijną, odpowiedziałbym: nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Dlaczego? Dla tego samego powodu, dla którego nie chciałbym zrezygnować z wiedzy o społeczeństwie, języka polskiego czy historii – wiedza o religii (religiach) oraz o duchowym życiu człowieka jest niezbędna do tego, żeby radzić sobie w dorosłym życiu i wiedzieć mniej więcej, o co chodzi w otaczającym nas świecie. Niezależnie od światopoglądu i swojego nastawienia do religii nastolatek powinien nauczyć się podstawowych rzeczy o wierze katolickiej, dominującej w Polsce, o innych chrześcijańskich wyznaniach oraz innych religiach. Tego rodzaju lekcje powinny być jednak światopoglądowo neutralne – i nie jest to podyktowane jedynie polityczną poprawnością, ale przede wszystkim wskazaniami zdrowego rozsądku. Myślę, że potrzebna wiedza łatwiej utrwali się podana w stosunkowo obiektywny sposób niż wbijana do głów jako prawda objawiona.

A więc: katecheza w Kościołach (dla tych, którzy chcą pogłębiać swoją wiarę), nauka o religii (dla wszystkich) w szkołach. Nie wiem, czy to najlepsze rozwiązanie, ale moim zdaniem lepsze od obecnego.

Okładka szkolnego podręcznika do religii

Okładka szkolnego podręcznika do religii z 2006 roku

Janek Jęcz

Jako uczeń, który w czasie jedenastu lat edukacji zetknął się z wieloma (przynajmniej sześcioma) nauczycielami religii, mógłbym o obrazie katechezy w polskich szkołach napisać wiele słów – w większości niestety gorzkich lub wręcz ostrych. Siadając do napisania tego krótkiego tekstu, pomyślałem jednak, że zrobienie z niego litanii prywatnych zarzutów byłoby rozwiązaniem zbyt prostym i mało konstruktywnym. Postanowiłem więc najpierw zapoznać się z tym, co o stanie polskiej katechezy sądzi „druga strona”, czyli katecheci, a dopiero potem skonfrontować ich zdanie z własnymi przemyśleniami.

„Katecheta w potrzasku” autorstwa Janusza T. Skotarczaka i brata Rafała Szymkowiaka OFMCap (katechetów z długoletnim doświadczeniem) to poradnik dla wszystkich nauczycieli religii, dotykający zarówno kwestii duchowych, jak i metodologii nauczania. W jego pierwszym rozdziale, zatytułowanym „Zamiast wprowadzenia: 20 lat minęło… I co dalej?”, opisany został pokrótce stan polskiej katechezy w latach 1990-2010. Janusz Skotarczak wymienia jej cienie i blaski, bazując na licznych publikacjach Episkopatu, artykułach z prasy katolickiej, badaniach statystycznych itp.

Jakie są dobre strony obecności katechezy w polskich szkołach? Przede wszystkim stworzenie setkom tysięcy uczniów możliwości „usłyszenia Dobrej Nowiny. Dla wielu z nich lekcje te są jedynym miejscem pastoralnym”. Zajęcia te, co ważne, są dobrze zorganizowane od strony formalnej: „opracowano odpowiednie dokumenty katechetyczne, uregulowano kwestie prawne, związane z organizacją nauczania religii w szkole […]”. Kto wie jednak, czy najważniejszą zaletą obecności religii w szkołach nie jest właśnie… obecność religii w szkołach. „Minął czas dysonansu, że w pewnych środowiskach można było mówić o Bogu, a w innych nie wypadało. Katecheza w szkołach ułatwia przezwyciężenie dualizmu wiary i życia, rodzina – szkoła – Kościół, mogą mówić jednym głosem”.

Lista cieni jest niestety o wiele dłuższa. Pierwszy spośród nich to „[…] problem z tożsamością katechezy szkolnej: czy ma być ewangelizacją, katechizacją, nauczaniem religii czy też wszystkim po trochu? […] Między teorią dokumentów a rzeczywistością konkretnej klasy istnieje dysonans”. Sytuacji nie poprawiają podręczniki szkolne, nazywane przez wielu uczniów, rodziców i katechetów udręcznikami.

Są przeintelektualizowane i napisane hermeneutycznym językiem. Niektóre serie podręczników mają słabą szatę graficzną. […] Czasami brakuje w nich ustosunkowania się do zarzutów wysuwanych pod adresem naszej wiary i moralności; argumentów do spotkania z tymi, którzy mają w sobie niechęć do chrześcijaństwa i alergię na Kościół. […] Program i podręczniki powinny uwzględniać obecność na lekcjach uczniów, którzy są poszukujący lub niewierzący. […] Osobnym problemem jest narzucanie katechetom konkretnego podręcznika i brak swobody w jego doborze.

Wszystko to doprowadziło do sytuacji, w której „Nastąpiła desakralizacja (uszkolnienie) katechezy”. Ostatnim cieniem, przez autora uznanym za szczególny, a być może i najważniejszy, jest „«samotność» katechetów”, spośród których wielu jest „rozżalonych na sposób traktowania przez księży i władze kościelne. Czują się odrzuceni i lekceważeni”.

Z perspektywy ucznia widzę bardzo wiele spośród powyższych problemów. Nie spotkałem się do tej pory z dobrym podręcznikiem do religii. Szczególnie rozczarowują one, gdy porówna się je do innych publikacji mających na celu pomoc w rozwoju wiary i wiedzy. YOUCAT, książki Szymona Hołowni czy Petera Seewalda to zupełnie inny poziom mówienia o religii chrześcijańskiej (bardzo często o samych jej podstawach).

Okazuje się jednak (wiem to z własnego doświadczenia), że zrezygnowanie z podręczników również nie rozwiązuje sprawy. Katecheci mimo wszystko trzymają się sztywno podstawy programowej, obawiając się bardziej otwartego podejścia, rozmów na ważne i aktualne – lub przeciwnie, ponadczasowe – tematy. Może to zabrzmieć szorstko, ale nie widzę żadnego sensu w wypisywaniu w zeszycie listy tytułów encyklik Jana Pawła II (autentyczna sytuacja). Czy nie lepszym pomysłem byłoby np. wybranie razem z klasą jednej z nich, zreferowanie uczniom jej założeń, a następnie rozmowa o niej?

Na poziomie szkoły podstawowej takie prowadzenie uczniów za rączkę, dyktowanie okrągłych formułek być może zdawało egzamin. Nie wspominam źle tamtych lekcji. Choć nie rozwinęły za bardzo mojej wiary (o to zadbali na szczęście rodzice), to nie zniechęciły mnie do instytucji Kościoła. Jednak w gimnazjum i, szczególnie, liceum, gdy pojawiły się pierwsze pytania, taki model prowadzenia lekcji nie zdał egzaminu. W efekcie z roku na rok liczba osób uczęszczających na religię malała. Nie znajdowały one tam nic ubogacającego, a wolne dwie godziny w tygodniu miały większą wartość niż przestrzeganie (wbrew sobie) zaleceń Kościoła.

*

W pierwotnej wersji tekstu znajdował się tutaj fragment obwiniający nauczycieli za ten stan rzeczy. Po przemyśleniu sprawy doszedłem jednak do wniosku, że takie kategoryczne sądzenie nie służy poprawie sytuacji. Jest bardzo wiele czynników odpowiadających za zły stan nauczania religii w szkole średniej. Owszem, brak zdolności pedagogicznych nauczycieli jest jednym z nich, być może nawet jednym z ważniejszych. Katecheci częstokroć uciekają od odpowiadania na trudne pytania dotyczące obecnej sytuacji Kościoła, jego historii czy też zagadnień teologicznych (na marginesie: warto pamiętać, że religia to nie jedyny przedmiot, na którym nauczyciele zmagają się z takimi problemami – na moich lekcjach WoS-u, etyki czy historii równie często wybuchały płomienne debaty na tematy światopoglądowe). Z drugiej strony uczniowie często zadają je tylko po to, aby prowokować lub obnażyć słabości prowadzącego zajęcia. Kolejnym problemem jest wspominana wcześniej kwestia braku tożsamości katechezy szkolnej. Jedni, przychodząc na nią, oczekują zajęć z religioznawstwa, inni ewangelizowania, a jeszcze inni okazji do dyskusji.

Przydałoby się na nowo zdefiniować miejsce katechezy w życiu szkoły – tym razem biorąc pod uwagę takie kwestie, jak obecność w programie nauczania zajęć z etyki (uczęszczanie na nie oprócz chodzenia na religię to bardzo dobre, choć wymagające pewnych poświęceń rozwiązanie – polecam z własnego doświadczenia), kwestia obecności niewierzących bądź poszukujących, zastosowanie nowych metod nauczania. Sądzę, że zanim strona kościelna zacznie bronić katechezy przed tymi, którzy chcą jej usunięcia ze szkół, powinna zastanowić się, po co ona tam teraz jest. I nie zadowalać się prostymi odpowiedziami.

________________________

Fotografię przedstawiającą widok na szkołę specjalną i krzyż przyszkolny w Brwinowie zaczerpnęliśmy z serwisu Wikimedia Commons. Zdjęcie jest dostępne na licencji GNU Free Documentation License (wersja 1.2). Autorem fotografii jest Krzysztof Dudzik.

Komentowanie jest zablokowane

Tweety na temat @Przedmurze