Wiara i czary. „Złota Galera” Jacka Dukaja
Jak śpiewał Jacek Kaczmarski, wielkie jest na czary zapotrzebowanie. Wielkie również wśród nas, katolików, którzy religię często traktujemy tak, jakby była magią. Posępny tego obraz przedstawia wczesne opowiadanie Jacka Dukaja Złota galera.
________________________
Jacek Dukaj jest polskim pisarzem tworzącym głównie literaturę science fiction. Poza światem fantastyki rozsławiła go m.in. nominacja do Oscara, którą otrzymał w 2003 roku krótki film animowany Tomasza Bagińskiego Katedra (ekranizacja opowiadania Dukaja pod tym samym tytułem), a także potężna powieść Lód, wyróżniona Nagrodą Fundacji im. Kościelskich i Europejską Nagrodą Literacką. Złota Galera stanowi debiut literacki tego autora. Wydrukowano ją w czasopiśmie „Fantastyka” w lutym 1990 roku, gdy pisarz miał niecałe szesnaście lat.
Złotą Galerę odczytywano nieraz jako tekst antyklerykalny, który miał zostać zainspirowany ostrym sporem z katechetą. Od takich interpretacji odżegnywał się sam Dukaj i nie one będą tu dla nas ważne (choć zapewne jest sporo prawdy w lekturze wskazującej na „krytykę Kościoła po przemianach polskiej rzeczywistości” czy też „nowy typ kłopotów Kościoła katolickiego w Polsce” – lekturze nadspodziewanie powszechnej, od „Przewodnika Katolickiego” po Lewicę 24). Nie ma natomiast wątpliwości, że Złota Galera to utwór o tematyce religijnej. W interpretacji, którą chciałbym tutaj zaproponować (unikając zdradzania szczegółów fabuły, bez obaw!), opowiadanie pokazuje katastrofalną próbę zawładnięcia Bogiem.
Postacie z tekstu Dukaja mogą się wydawać chrześcijanami i pewnie same tak o sobie myślą. W istocie jednak postrzegają Boga nie na sposób religijny, tylko magiczny (lub może quasi-magiczny). Co to oznacza? Jak powiada o. Jan Andrzej Kłoczowski OP, „magia jest próbą zawładnięcia nadprzyrodzonymi siłami, natomiast wiara jest zawsze postawą przyjęcia daru, postawą pokory: błagam, proszę, a nie rozkazuję”. Z kolei Bogusław Wolniewicz pisze, że po magii „oczekuje się […] bezpośrednio namacalnej efektywności, jak po zabiegu chirurgicznym”, natomiast religijna modlitwa błagalna „jest raczej przypomnieniem i uprzytomnieniem sobie pewnej prawdy wiary niż prośbą o cokolwiek. Jest […] aktem zdania się na wolę Bożą”. Trudno mi orzec, czy stwierdzenia te opisują wszelkie istniejące odmiany magii i czy mogliby się z nimi zgodzić niechrześcijanie. Z pewnością jednak przedstawiona opozycja dobrze pokazuje sposób, w jaki chrześcijanin nie powinien traktować Boga.
Kiedy tak postawimy sprawę, uderzy nas, że bohaterowie Złotej Galery zupełnie się nie modlą. Dlaczego jest to takie dziwne? Przyjrzyjmy się światu przedstawionemu i głównemu wątkowi opowiadania. W fantastycznonaukowej przyszłości, w której ludzkość zasiedliła już nawet planety spoza Układu Słonecznego, ośrodkiem imperium homo sapiens nadal jest Ziemia. Bardzo ważną funkcję pełnią na niej Błogosławione Zastępy – ni to aniołowie, ni to zakon, ni to korporacja wyposażająca swoich członków w supernowoczesne technologie, łącznie z implantami. Organizacja ta zarabia ogromne sumy na wykonywaniu rozmaitych zleceń prywatnych i rządowych. Wedle słów Charlesa Radiwilla (ni to archanioła, ni to dyrektora generalnego) „Błogosławione Zastępy zawsze wypełniają powierzone im zadania”. Tym razem mają poznać prawdę o szczerozłotym okręcie długości trzech tysięcy kilometrów, poruszanym sześciuset miliardami wioseł, powoli sunącym przez kosmiczną przestrzeń w stronę Ziemi.
Wydaje się, że w tym świecie chrześcijaństwo już zwyciężyło. Radiwill powie na końcu tekstu: „[…] miliardy ludzi są szczęśliwe. Chcą żyć. Wiedzą, że wciąż zagraża im szatan, ale przed szatanem bronimy ich my”. Nieco wcześniej Colloni, wysoko postawiony członek Zastępów, mówi o „nadzwyczajnych błogosławieństwach papieża”; można stąd wywnioskować, iż globalny sukces odniósł niedwuznacznie Kościół rzymski. Moglibyśmy się więc spodziewać, że modlitwa, którą Katechizm Kościoła Katolickiego określa „żywym i osobistym związkiem z Bogiem żywym i prawdziwym” (pkt 2558) oraz „związkiem przymierza między Bogiem i człowiekiem w Chrystusie” (pkt 2564), będzie niezmiernie rozpowszechniona. Tymczasem nic z tych rzeczy.
Bóg dla bohaterów opowiadania nie jest odbiorcą modlitw, lecz narzędziem. Popatrzmy na przykłady. Po pierwsze, członkowie Zastępów instrumentalnie wykorzystują „dusze przyjazne”, traktując je niczym chłopców na posyłki. Po drugie, nadprzyrodzone zdolności błogosławionych dają się zakląć np. w wytatuowanym krzyżu. Po trzecie, Connoli i inni noszą przy sobie klejnoty, które można uaktywniać w celu przywoływania doradców zwanych Przyjaciółmi. Po czwarte, woda święcona skutkuje „wystraszeniem neosatanisty, jeżeli ten już całkiem zszataniał”. Po piąte, za odpowiednią sumę można kupić klątwę, która unieważni czyjąś pokutę (to coś jak dawny handel odpustami, tylko w drugą stronę).
Ze wspomnianą klątwą wiąże się najbardziej odrażająca scena w tekście. Nie zdradzę, rzecz jasna, na czym dokładnie ona polega, podobnie jak nie opiszę zakończenia. Kto czytał, ten pamięta wyjątkowo paskudną kazuistykę Connolego i zna naturę finałowej katastrofy. Kto nie czytał, niech przeczyta. W tym miejscu wystarczy stwierdzić jedno: w świecie Złotej Galery chrześcijaństwo przegrało, a nie wygrało. Owszem, próby zawładnięcia Bogiem przyniosły na pewien czas złudzenie sukcesu, wzmocnione w tej fantastycznej wizji przez rzeczywiste materialne skutki magicznych bądź quasi-magicznych działań. Ale w ostatecznym rachunku nie mogło się to dobrze skończyć.
Kiedy myślę teraz o Złotej Galerze, przypominają mi się słowa papieża Franciszka o groźbie przekształcenia Kościoła w organizację pozarządową. I tam, i tutaj mamy do czynienia z zatraceniem podstaw chrześcijaństwa, którego pierwotnym rdzeniem nie jest aktywizm społeczno-polityczny albo inne techniki zmieniania rzeczywistości, tylko spotkanie z Bogiem. Jeśli nasza wiara ma mieć sens, nie możemy ani traktować jej jako ubogiej siostry uczynków, ani liczyć na sto pięćdziesiąt cztery tysiące lat odpustu. Po prostu nie w tym rzecz.
A w czym? Świat cały nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać. Niektóre jednak szczęśliwie już napisano. Czwarta część Katechizmu Kościoła Katolickiego z pewnością będzie dobrą lekturą, ale na rozbieg można wziąć przywołane już teksty Jana Andrzeja Kłoczowskiego i Bogusława Wolniewicza. Ten ostatni skądinąd nie jest katolikiem; mimo to pisze z rzadkim połączeniem prostoty i precyzji.
Warto jeszcze na koniec zaznaczyć: piszę po to, aby skłonić nas (także samego siebie) do szukania odpowiedzi na pytanie, czym jest religia i wiara. Określenie, czym nie jest, to ledwie krótki krok na krętej drodze. Krok potrzebny, ale nie można zbytnio go wydłużać. Inaczej ani się obejrzymy, jak zostawimy ścieżkę daleko za sobą.
________________________
Fotografię Jacka Dukaja wykonaną przez Annę Zemanek (i opublikowaną pierwotnie na oficjalnej stronie internetowej pisarza) zaczerpnęliśmy z Wikipedii. Z kolei zdjęcie „Dusz dręczonych przez węże”, fragmentu almanachu „Kalendarz pasterzy”, pochodzi z serwisu Wikimedia Commons. Fotografowanym materiałem był egzemplarz książki przechowywany na Uniwersytecie Keiō w Japonii.
Staszek Krawczyk
Dawniej przez parę lat ważny był dla mnie Ruch Światło-Życie, potem poznańscy dominikanie. Do zakonu kaznodziejskiego nadal jestem przywiązany. Poza tym piszę doktorat o polskiej literaturze fantastycznej w Instytucie Socjologii UW, a w wolnych chwilach śpiewam pod nosem – szczególny sentyment mam do piosenek Jacka Kaczmarskiego.